Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

kać żaden zawód. Wydawało się jej, że naszyjnik już ma w swojej kieszeni.
To też wieczorem, niezwykle elegancko ubrana, w towarzystwie Marlicza w smokingu, stawiła się punktualnie w willi Panopulosa. Może pewną dysharmonię z jej wykwintnym wieczorowym strojem stanowi ła tylko nieco za duża torebka. Ale trudno. W tym wypadku wolała być mniej elegancka, gdyż w tym woreczku znajdowała się właśnie imitacja kolii.
Panopulos, również w smokingu, przyjął ich, dosłownie z otwartymi rękami.
Salony willi były rzęsiście oświetlone, kręcił się po nich rój wygalonowanej służby, prócz oczywiś cie detektywa Drenka, ukrytego gdzieś.. — Tamarę podejmowano niczem udzielną królową.
Chwilę Grek tylko patrzył badawczo na Marlicza, jakby z odcieniem zazdrości, ale wnet się opanował.
— Zachwycony jestem z poznania pana hrabie go! — wyrzekł uprzejmie. — Z żoną pańską łączy mnie długoletnia przyjaźń, sądzę, że i my pozostanie my w przyjaźni!
Marlicz odpowiedział ukłonem. Kiedy szedł na tę wizytę, długo przedtem musztrowała go Tamara. Każde jego słowo, każdy ruch był obliczony. Mimo wszystko drżał z wewnętrznego niepokoju i, obawiał się wciąż, że zdradzi się czymś niepotrzebnym i wy buchnie skandal.
— Stanowczo nie jestem stworzony na hoch sztaplera! — myślał, choć wykonywał wszystko, co rozkazała kochanka.
Serdeczne przyjęcie Panopulosa uspokoiło go nie co. Dziwił się nawet, że Tamara tak wymyślała na bankiera, nazywając go najchytrzejszym z Greków, pod czas, gdy był wcale sympatyczny. A słowa kochan ki wlały mu ostatecznie otuchę do serca.