Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

Również kiwnął głową. Jednocześnie, gdy teraz minęło bezpośrednie niebezpieczeństwo i wszystko zostało wykonane, stwierdził w duchu ile to kosztowa ło go wysiłku...
— Za żadne skarby — myślał — nie dałbym się po raz drugi wciągnąć w podobną kombinację. Toć przed chwilą wydawało mi się, że Grek wrzaśnie na mnie: ty złodzieju!
Nic jednak podobnego nie nastąpiło i odrazu po znać, że Panopulosowi nawet na chwilę nie powsta ło w głowie posądzenie, aby Tamara mogła przybyć do niego wraz z mężem, w jakichś podejrzanych zamiarach.
Stał obok niej cmokając i podziwiając fałszywą kolię otaczającą jej szyję i sprawa poszła daleko łatwiej, niż można było to przypuszczać.
Naprawdę, pod wpływem zabójczych spojrzeń pięknej kobiety, Grek wyzbył się całkowicie swej zwykłej podejrzyliwości.
Przedłużenie wizyty nie leżało teraz w zamierze niach Tamary.
— Jaki piękny naszyjnik — westchnęła — Cóż, kie dy muszę się z nim rozstać! Miejmy nadzieję, na krótko.
Odpięła kolię. Zdjęła ją z szyi i ze świetnie udanym smutkiem położyła spowrotem do pudełka, poczym to pudełko doręczyła Panopulosowi. Ten przyjął je z rąk i niedbale postawił na sąsiednim stoliku.
— Tak, na krótko! — powtórzył.
Tamara w kilkanaście minut później powstała z miejsca i poczęła żegnać gospodarza ku wielkiemu żalowi Greka, który usiłował ją jeszcze zatrzymać. Szybkie odejście pozorowała zmęczeniem, a Pano