Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

dziennego. Będzie milczał. Najwyżej odchoruje tę przygodę, ale nie z powodu materialnej straty, gdyż pół miliona nie stanowi dlań poważnej sumy, a dla tego, że ostatecznie zwyciężyła go Tamara.
— No, tak...
— Nie mrucz! Muszę cię pochwalić, że pomog łeś mi znakomicie. Gdyby nie bajeczka o naszym ślu bie i twoich majątkach w Polsce, nigdyby Panopulos nie wyzbył się swojej podejrzliwości i tak prę dko nie znalazłabym dostępu do willi. Teraz rozumiesz, po co robiłam to wszystko i dlaczego przywiozłam cię do Nizzy.
— Rozumiem! — powtórzył.
W jego głosie zadźwięczało rozgoryczenie. Nie wiedzieć dla czego, raptem zarysowały mu się w głowie wszystkie ubiegłe wypadki i doznał wrażenia, że zabrała go zagranicę, pomimo zapewnień miłości i czu łych słówek, nie tyle dla niego samego, ile po to, by mieć oddanego pomocnika, bezwolnego pionka, spełniającego z góry wyznaczoną rolę. Czyż zresztą nie za znaczała tego często? W takim razie? Wnet, jednak u siłował się pocieszyć.
— Co się stało, już się nie odstanie! — szepnął. — Mimo całego mego przywiązania do ciebie, po raz drugi nie zgodziłbym się na podobną wyprawę. Twierdzisz, że to się nie powtórzy, że rozpoczniemy nowe życie?
— O, tak! — odparła, przyciskając znów dłonią swój skarb — rozpoczniemy nowe życie!
Dzięki półmrokowi, panującemu w samochodzie, nie zauważył wyrazu jej twarzy, kiedy wymawiała te słowa. Gdyby go zauważył, napewno zdziwiłby się i zapytał, czemu uśmiecha się wzgardliwie. Ale, w jego wyobraźni już rysowały się plany przyszłości i