Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

chwilami nie pamiętał nawet w jaki sposób zostały zdobyte pieniądze na zapewnienie tej przyszłości.
Tak jechali chwilę w milczeniu, gdy wtem Tama ra poruszyła się, niespokojnie, jakby przypomniawszy sobie o czymś.
— Ach! — zawołała.
— Cóż takiego?
— Zupełnie, zapomniałam, że umówiłam się w kasynie z Monsley‘em. Spojrzała na zegarek-branso letkę. — Blisko dwunasta... Będzie na mnie czekał.
— Znowu z Monsley‘em! — skrzywił sie, nieza dowolony.
— Niemożliwy jesteś z twoją zazdrością! Miałam do niego pewien interes i już nie mam. Widzisz, rezygnuję z wszelkich z nim interesów, byle ci nie ro bić przykrości.
— Jakich?
— Zbyt długo tłumaczyć! Zresztą, powinieneś się domyślić, raczej finansowej natury.
Choć pojął, że po wygranej od Mongajłły i po zdobyciu upragnionego naszyjnika, Monsley przestał jej być potrzebny, poczerwieniał z zadowolenia. Pod świadomie nienawidził sztywnego i aroganckiego Anglika i był o niego zazdrosny.
— Więc nie pójdziesz? — zapytał ucieszony.
— Istotnie, nie mam zamiaru, gdyż nudzi mnie ten bałwan — odrzekła, a Marlicz doznał wrażenia, że ktoś głaszcze go po sercu — nie lubię jednak być niegrzeczna. Należy go zawiadomić, że nie przybędę.
— Cóż zamierzasz?
— Może spełnisz tę misję! — rzuciła z filuternym uśmiechem. — Chyba nie będzie ci zbyt przykro? Jak sądzisz, Jerzy?
Aż podskoczył na siedzeniu i, objąwszy Tamarę,