Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

wraz z siedzącym w nim mężczyzną w przeciwną stro nę. Widocznie Kuzunow odjeżdżał, odwiózłszy Tama rę do domu i musiała znajdować się w domu.
Nie zawiodły go przewidywania, gdyż kiedy tam wpadł, znajdowała się w sypialni.
Cofnęła się nieco widząc jego twarz, zmienioną z podniecenia.
— Widziałem cię z Kuzunowem w samochodzie — zawołał.
Już zdążyła się opanować, a na jej twarzy ukazał się nawet uśmiech.
— Cóż z tego? — odparła jakby miała z góry przygotowaną odpowiedź — Spotkaliśmy się przypad kowo i zaproponował, że odwiezie mnie do domu. Czemuż miałam się nie zgodzić?
— Spotkaliście się przypadkowo — nerwowo za pytywał — Rozmawiał z tobą, po tym co zaszło.?
— Powtarzam, natknęłam się na niego niespodzie wanie na ulicy w pobliżu sklepu Bemera. W pierwszej chwili byłam nawet nieco speszona i chciałam przejść udając, że go nie widzę. Ale Kuzunow pierwszy zbli żył się do mnie i oświadczył, że skoro zakochałam się w tobie i wzięliśmy ślub, nie ma powodu abyśmy nadal byli we wrogich stosunkach. Szczególniej, że nie chce wspominać przeszłości.
— Tak powiedział? — Nie wiedział sam czy się cieszyć, czy martwić z podobnego obrotu sprawy, gdyż był zazdrosny o Tamarę i obawiał się zbliżenia jej do bankiera — Wierzy, że jesteśmy małżeństwem, nie zapytywał z czego żyjemy?
— Owszem, powiedziałam mu, że łączy nas cywilny ślub, który zawarliśmy w Paryżu. A chwilowo żyjemy z pieniędzy, nadesłanych ci przez rodzinę.
— A on? — drgnął, gdyż Kuzunow posiadał w ban