Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

ku jego akta personalne, doskonale był poinformowany o jego stosunkach rodzinnych i materialnych.
— Uwierzył, albo udawał, że wierzy. W każdym razie zachowywał się niezwykle serdecznie. Prosił, żeby ci powtórzyć, iż obecnie zastanowił się i nie czu je do ciebie żalu.
— Nie czuje żalu? — coraz większe zdziwienie ogarniało Marlicza — Zapomniał o wileńskiej historii?
— Nie wspominał ani słówkiem! Przeciwnie, pod kreślał, że pragnie pozostać naszym przyjacielem — na te wyrazy położyła nacisk — i że możemy liczyć na niego w razie potrzeby. Cóż, — dodała z uśmiechem — może pragniesz powrócić na urzędniczka do banku?
— No.. no...
— Więc nie chcesz powrócić na gryzipiórka? — żartowała z dziwnym błyskiem w oczach świadczącym, iż w gruncie znajduje, iż tam jest najwłaściw sze miejsce dla Marlicza, miast po świecie udawać wielkiego pana — Ja nie mam ochoty być żoną urzędniczyny. Ale nie dziwisz się teraz, że byłam u przejma dla Kuzunowa i pozwoliłam się odwieźć do domu. W gruncie rzeczy, jestem zadowolona, że ubył nam wróg, a na jego miejsce mamy przyjaciela.
Jerzy był tego samego zdania.
— Zresztą — mówiła dalej — nie długo się na mi nacieszy. Wszak opuszczamy Nizzę. Chociaż...
— Jakżesz ci poszła sprawa z Bemerem? — rap tem przypomniał sobie o naszyjniku — Czy zaszły jakie komplikacje, cały dzień nie było cię w domu
— Jutro w południe otrzymam pieniądze! — od rzekła, pomijając milczeniem długą nieobecność. — Dlatego właśnie zastanawiam się, czy warto wyjeż dżać. Zaręczam ci, że ze strony Panopulosa ne grozi