Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.

cię nienawidzi, ale nie sądziłam nigdy że skorzy- i z podobnej okazji. Och jakaż ja jestem nieszczę iwa!
Zalała się łzami. Jej głowa opadła na pierś Jerzego, a ciałem wstrząsały konwulsyjne dreszcze.
Poczuł się naprawdę wzruszony. Jeśli przed tym czacem przypuszczał, że Tamara tylko udaje miłość do niego, że jest jej potrzebny, jako parawan dla przeróżnych kombinacyj, wątpił w jej uczucie i nie rozumiał chwilami jej postępowania — teraz, pod wpływem tego szczerego wybuchu, posądzenia te od padały.
Musiała naprawdę go kochać. Toć nigdy jeszcze nie widział, ani wystraszonej, ani płaczącej Tamary.
— Maro! — zawołał, osypując jej główkę pocałunkami — Teraz, kiedy nie wątpię, że ci zależy na mnie, muszę wyjść cało z tej przygody. Pocóż zaraz najstraszliwsze przypuszczenia? Z najcięższych pojedynków ludzie wychodzą bez szwanku i nie jest koniecznie powiedziane, żeby Monsley miał mnie zabić. Odsuń od siebie wszelkie złe przeczucia, przestań wmawiać w siebie, że jesteś kobietą fatalną, która niesie śmierć. To dziecinne przesądy! Musi wszyst ko zakończyć się dobrze. Kochasz mnie i pragnę żyć z tąbą szczęśliwy...
— Oby tak się stało — wyszeptała wśród łkań.
— Napewno tak się stanie! — wykrzyknął, choć sam czuł przed pojedynkiem mimowolną obawę — Nie rób sobie wyrzutów, że przez ciebie naraziłem się na niebezpieczeństwo z Monsley‘em. Temu bydlakowi prędzej, czy później należała się nauka...
Raptem podniosła twarzyczkę, mokrą od łez.
— Musisz żyć! — wyrzuciła z siebie z dziką energią — Żyć dla mnie. A gdyby ten przeklęty An-