Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.

szykując bandaże, w czym pomagali mu dwaj sekundanci Monsley‘a.
— Na szczęście powierzchowna rana! — zwrócił się do nadchodzącego Marlicza — Spory upływ krwi ale żebro pozostało nienaruszone. Baronet przeleży kil ka dni w łóżku i na tym się skończy!
Jerzy raczej był kontent z podobnego wyniku. Obecnie, gdy minęło niebezpieczeństwo nie żywił wzglę dem przeciwnika krwiożerczych instynktów, a pojedynek, do którego został zmuszony uważać za tragicz ne głupstwo. Na jego twarzy odbił się wyraz zadowolenia.
— Dobrze się stało że go nie zabiłem — pomyślał — poleży kilka dni w łóżku i ma, czego chciał! Nie ja parłem do tych jatek.
Chwilę stał w niepewności, nie wiedząc, czy się zbliżyć do rannego i czy wypowiedzieć kilka uprzej mych słów. A nuż Anglik odpowie impertynencko. Lecz nie, Monsley już go zauważył i po twarzy jego przebiegł dziwny skurcz.
— Miał pan szczęście! — wymówił wyciągając rę kę w stronę Marlicza — Nie zamierzałem pana oszczę dzać... Udało się panu... Ale nie mam pretensji. Zachował się pan jak skończonydżentelman... Tylko...
Wydawało się, że jeszcze chce coś dodać, lecz u rwał i znów popatrzył dziwnie na niedawnego przeciwnika. Ten bez słowa uścisnął wyciągniętą rękę..
Kiedy Jerzy, w chwilę po tym odjeżdżał samochodem z miejsca pojedynku wraz ze swoimi sekun dantami, wydawało mu się, że powtórnie narodził się na świat.
Nie tylko żył, ale postrzelił aroganckiego Anglika.