Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

do zgody. Nigdy nie spodziewałem tego po aroganc kim Angliku.
— Pierwszy wyciągnął rękę do zgody?
— Przecież słyszysz. Wydawało mi się nawet, że chce mi coś rzec w zaufaniu, ale w ostatniej chwili wstrzymał się, może ze względu na obecność sekundantów.
Lęk przebiegł po jej twarzy.
— Chciał ci coś rzec w zaufaniu?
— Takie odniosłem wrażenie.
— Och! — wykrzyknęła — Nie wdawaj się z nim w żadne rozmowy. Gdyby się jeszcze zwrócił, u nikaj go. Wszelkie zetknięcie z nim może cię narazić tylko na przykrość.
Nic nie rozumiał.
Czemu
— Domyślam się, o co mu chodzi. Przez zemstę pragnie ci napleść na mnie rozmaitych głupstw. Jest niezwykle zawzięty. Daj mi słowo, że się z nim nie zobaczysz!
Zdziwiło go nieco to niezwykłe podniecenie Tamary.
— Zapewniam cię — odparł, — że nie mam najmniejszej chęci spotkania się z nim i jestem przekonany, że do mnie nie zwróci się. Co się zaś tyczy owych głupstw, to choć nie jesteś ze mną zupełnie szczera i wciąż mam. wrażenie, że Monsley rości sobie do ciebie jakieś prawa, nietylko nie słuchałbym ich, ale potrafiłbym mu odpowiedzieć należycie.
— Naprawdę, jesteś kochany!
Nowy grad pocałunków posypał się na twarz Jerzego. Wnet jednak, widocznie całkowicie uspokojona, oderwała się od kochanka i zawołała:
— Czułości na później! Po twej bohaterskiej