Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/187

Ta strona została uwierzytelniona.

czyć swoją tualetę, aby udać się do jubilera, gdy wtym u wejścia zabrzmiał dzwonek.
— Któż to taki? — skrzywiła się z niechęcią — Pewnie Mongajłło przychodzi wałkować jeszcze raz szczegóły pojedynku, lub jaki inny nudziarz. Bądź łaskaw, odpraw go! W stanie w jakim obecnie znajdujemy się, nie mamy chyba nastroju do przyjmowania gości.
Jerzy wyszedł do przedpokoju i otworzył drzwi. Zobaczył przed sobą jednak nie Mongajłłę, a jakiegoś wygalowanego i sztywnego lokaja, który wyciągał w jego stronę list.
— Od pana prezesa Panopulosa — wymówił — po czym skłonił się i odszedł.
Złe przeczucie ścisnęło serce Marlicza i nie zatrzymywał służącego.
— Czyżby Panopulos się spostrzegł — pomyślał — i występował teraz z pretensjami? Ładna historia! Bemer oszukał Tamarę i będziemy jeszcze mieli kry minalną aferę na karku.
Nie czekając na kochankę, która znajdowała się w sypialni, drżącymi palcami rozerwał kopertę i czy tał ten nowy list:
„Droga pani Tamaro! — brzmiał on — Ponieważ pragnę oszczędzić Pani fatygi ośmielam się nadesłać te kilka słów wyjaśnienia. Istotnie postąpiłem bardzo nieładnie, zbierając pewne informacje, ale już taka jest moja natura i nie darmo nazywa mnie Pani „chytrym Grekiem“.
Otóż mniej więcej na godzinę przed obiadem, który zaszczycili Państwo swą łaskawą obecnością, mój detektyw, znany pani osobiście Drenk, zakomunikował mi, że dobra ziemskie wielce szanownego Pa ni małżonka, hrabiego Marlicza składają się z do-