Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.

— Oto rozwiązanie zagadki! — zawołał, wyciąga jąc do niej papier — Niestety, tragiczne! List od Pa nopulosa.
Prawie wydarła mu pismo z ręki, a gdy przeczytała je osunęła się na fotel. Widać było, że otrzyma ła cios w samo serce i tak złamanej Marlicz nie widział jej nigdy jeszcze.
— Więc Bemer nic nie winien! — wyszeptała. — Ten łotr mnie podszedł, był sprytniejszy odemnie..
— Ma znakomitego detektywa! — mówił pośpiesz nie — Wszystko wyśledził. Przekonał się, że nic nie posiadam, z kpinami pisze o doniczce na balkonie. A wówczas postanowił z ciebie zadrwić i wręczył imitację. Szczególniej że ten twój Garnier musiał mu wszystko wypaplać...
— Idiota — syknęła — Możliwe, że biegał do nie go z imitacją naszyjnika, gdy mnie nie było w Nizzy... W każdym razie wszystko stracone.
— Istotnie! — mruknął.
Raptem, w Tamarze zaszła szybka zmiana. Miast poprzedniego przygnębienia, ogarnął ją gniew.
— Szubrawiec! — zaklęła głośno pod adresem Greka — Raz jeszcze mnie zwyciężył i cieszy się teraz! A sądziłam, że jestem tak bliska celu! Lis przebrzydły. Jak perfidnie grał komedię... Nadskakiwał, udawał czułego. A w duchu pękał ze śmiechu, że nabiore się na tę imitację.
Jerzy pomyślał, że właściwie była to równa walka, gdyż oboje działali podstępnie tylko Panopulos okazał się chytrzejszy. Również pomyślał że prawie wszyscy Grecy mają podobne zwyczaje. Czyż nie czytał wczoraj jeszcze w nekrologu, jaki ukazał się po śmierci sir Bazylego Zacharowa (przyjaciela Panopulosa), że ten postąpił podobnie z niewiastą, któ-