jakie... A zebrać trzydzieści tysięcy franków w ciągu dnia nie łatwo..
Marliczowi znów przebiegły mrówki wzdłuż pleców, takie same jak przed pojedynkiem. A może nawet wolał swoją ówczesną sytuację. Wszak groziła mu tylko śmierć, a teraz skandal, więzienie. Jeśli Bemer złoży skargę do policji, wyda się wszystko. Ich niewyraźna sytuacja, podszywanie się pod miano ludzi zamożnych, fałszywy hrabiowski tytuł.
— Istotnie potworne! — mruknął — Ale jakaż na to rada
— Nie znajduję rady!
— Może pogadać z Mongajłłą? — błysnęła mu raptem myśl — Stary ma pieniądze, gdyby chciał, pożyczyłby trzydzieści tysięcy funtów.
Wzruszyła ramionami!
— Nie pożyczy. Doskonale wie, kim jesteś. Zresz tą nie zwracaj się nawet o to do niego. Zawiadomiłby natychmiast Kuzunowa.
— Może i masz słuszność! Ale, cóż w takim razie pozostaje nam uczynić? Ucieczka?
— Uciec z Nizzy? Byłoby to może najmądrzejsze wyjście. Sama zastanawiam się nad tym.
— Spakujemy po cichu kufry i w nocy, dzisiaj znikniemy, zanim Bemer zawiadomi władze!
— A co dalej? — wyrwało się jej szczerze — Dokąd uciec? Za co? Daleko nie zajedziemy.
Zagryzł usta.
Chodziła po pokoju, jakby rozmyślając nad czymś.
Wyciągnął papierośnicę, wyjął papierosa, zapalił go i głęboko zaciągnął się dymem.
— Istotnie nie wesoło! — wymówił do chwili.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/191
Ta strona została uwierzytelniona.