Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

pragnąc zatrzeć poprzednie wrażenie. — Czemuż, nie miałbym odwiedzić sir Monsley‘a, szczególnie, gdy pragnie mnie zobaczyć. Wszak i tak było moim obo wiązkiem, złożyć mu wizytę.
— Znakomicie! — ucieszył się Anglik. — Pójdziemy razem... Mieszka niedaleko.
Skręcili i rychło znaleźli się w jednym z hoteli, w którym Monsley zajmował numer na drugim piętrze. Kiedy, jechali tam windą, lift boy oświadczył im z tajemniczą miną:
— Pan pułkownik zaznaczył, że po za panami, dziś nie przyjmie nikogo.
Przyglądał się przy tym z zaciekawieniem Marliczo wi. Może, dowiedział się, że właśnie przez tego, niezna nego mu młodego człowieka, Monsley powrócił ranny z tajemniczej wyprawy. Zastukali i znaleźli się w numerze. Pachniało tam lekarstwami a Anglik spoczywał wyciągnięty i wysoko wsparty o poduszki, na łóżku. Miał jednak, dobrą minę, nieodstępny monokl tkwił mu w oku i z widocznym zadowoleniem, popatrzył na wchodzącego Jerzego.
— Raczył pan hrabia przybyć na prośbę chorego! — wyciągnął rękę w jego stronę.
— Och! — odparł Marlicz uprzejmie. — Byłbym się stawił i bez zaproszenia. Jak pan się czuje?
— Zupełnie dobrze! Głupstwo! Pojutrze. mam zamiar tańczyć na dancingu.
Po wymianie tych wzajemnych uprzejmości, na chwilę zapanowało milczenie. Monsley popatrzył zna cząco na swego przyjaciela, który sprowadził Jerzego.
Ten, zrozumiał.
— Nie będę panom przeszkadzał! — rzekł. — Tym