Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/201

Ta strona została uwierzytelniona.
...„Przyślę dziś Marlicza do kasyna. Postąp, jak prosiłam. Dłużej nie wytrzymam podobnego życia“...

Podpisu brakło, ale bilet ten został skreślony bez względnie ręką Tamary.
Kartka wypadła mu z dłoni. Trudno nadal było wątpić. Pochwycił się za głowę.
— Straszne.
Raptem, począł sobie przypominać przeróżne, drobne szczegóły, na które dotychczas nie zwracał uwagi. Niektóre odezwania się kochanki, jej na mawianie, aby nie cofał się przed pojedynkiem, wreszcie owo zdziwienie, które trwało co prawda tyl ko sekundę, gdy wrócił do domu żywy i cały. Lecz, ja kiż cel miała, wysyłając go na niehybną śmierć?
Raptem, olśniła go okrutna prawda i zrozumiał wszystko. Nie kochała go nigdy a używała tylko, ja ko powolnego pionka. A gdy wydało się jej, że dobrnęła do upragnionego celu, posiędzie naszyjnik i związaną z tym materialną niezależność, postanowiła pozbyć się niewygodnego kochanka, który mógł jej być tylko kulą u nogi, przeszkodą w dalszej „kar ierze“. Pojął, czemu nieraz nazywała go niedołęgą, była dlań opryskliwa, a nawet jak wydawało mu się, patrzyła nań z nienawiścią. Och, czemuż nie przejrzał jej wcześniej!.. Co za przewrotność! W taki podstę pny sposób chcieć pozbawić go życia...
— Potwór! — wypadł mu zdławiony okrzyk ze ściśniętego gniewem i rozpaczą gardła.
— Tak, — potwór! — cicho powtórzył Anglik. — Kobieta która niesie śmierć! Nie jest bezpiecznie za dawać się z nią w jakiejkolwiek formie. I ja, choć znacznie jestem starszy od pana..
Nie dokończył zdania. Raptem, zamknął powieki,