Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/202

Ta strona została uwierzytelniona.

jakby zbyt bolesne mu były jakieś wspomnienia i za stygł w milczeniu.
— I pan... pan? — wybełkotał Marlicz.
Ale Monsley nie odparł nic na to zapytanie. Le żał nieruchomo, a twarz jego przybrała zwykły kamienny wyraz.
Wreszcie otworzył powieki.
— Młody człowieku! — rzekł. Spełniłem mój obowiązek. Niech pan mnie sądzi, jak chce i z naszej rozmowy dowolne wyciąga wnioski. Chwilami, żałuję, że pan mnie nie zabił. Teraz żegnam. Przypusz czam, że nie spotkamy się nigdy...
Jerzy zrozumiał.
Skinąwszy głową i nie podając ręki Anglikowi, który widocznie nie kwapił się do tego gestu, wyszedł z pokoju. Nie zabrał nawet ze sobą tragicznej kartki, która z jego ręki wypadła na podłogę. Czyż mu teraz była potrzebna?
Jak oszalały biegł na dół ze schodów, mrucząc coś do siebie i wymachując rękami, ku zdziwieniu ho telowej służby, która sądziła, że gość sir Monsley‘a, w jego numerze, na górze raptem oszalał. Sam nie wiedział, kiedy znalazł się na ulicy i pędził wprost przed siebie roztrącając przechodniów.
Byle prędzej znaleźć się w domu, byle prędzej pochwycić Tamarę i móc wypowiedzieć jej wszystko. Co dalej nastąpi nie wiedział i nie miał w swej głowie ułożonego planu. Ale czuł, że musi nastąpić coś stra sznego i że on przed niczym się nie cofnie. Kobieta, która niesie śmierć! Czyż wielu jeszcze ludzi miała doprowadzić do zguby? Chyba, nie! Och, wyprawiła go z domu, gdyż drażniło ją, że żyje. Zaraz przesta nie się kłopotać i o Bemera i o inne przykrości. Będzie to najlepsze rozwiązanie sytuacji.