Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

czerwone auto, stojące w pobliżu.
— Bardzo pani wdzięczny jestem! — odrzekł z rozdraźnieniem. — Ale cóż panią może obchodzić, co zamierzam uczynić. — Skąd podobne zainteresowanie się moją osobą?
— Ponieważ wygrałam...
— Och, gdyby pani nie wygrała, to wygrałby kto inny! Proszę się tem nie przejmować!
— Panie Marlicz — raptem zmieniła ton. — Skoro pan chce, pomówimy szczerze. Interesuję się panem i pragnę go ratować.
— Pani interesuje się mną? Skąd pani zna moje nazwisko?
— Mniejsza o to. Wiem nawet w jakim pan pra cuje banku. Wiem również, że nie odbierałby pan sobie życia dla stu pięćdziesięciu czy też dwustu złotych, bo tyle pan tylko przegrał. To o daleko poważniejsze rzeczy chodzi. Ile panu potrzeba?
— Zaraz, zaraz... — ze zdziwieniem patrzył na nią. — Przódy chciałbym się dowiedzieć, czemu właśnie pani zamierza mnie ratować?
— Widocznie mam pewne zamiary wobec pana!
— Pani? — Zamiary wobec mnie?...
— Wszystkiego pan się dowie w swoim czasie!
Marlicz teraz nic nie rozumiał. Jeśli początkowo sądził, że tajemnicza baronowa, zdobywszy o nim szczegóły na miejscu, w klubie, pośpieszyła, chcąc go ratować, gdyż zainteresowała się nim, jako przystojnym mężczyzną, wnet jednak pojął, że to przypuszczenie jest niesłuszne. Oczy pięknej kobiety patrzyły nań po ważnie i nie można w nich było dostrzec śladu najmniej szego wzruszenia, lub zalotności. Tak patrzy kupiec, który pragnie nabyć towar przedstawiający dlań pewcelów.