Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/210

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo, nie wróci i basta! Prosiła mnie, żeby cie bie o tym zawiadomić, kotusik!
Marlicz, który siedział na kanapie, naprzeciwko kresowca, porwał się ze swego miejsca.
— Co?
— Starszy pan czerwony jak burak, począł się gęsto tłumaczyć.
— Ty, nie gniewaj się na mnie, kotusik, że ja do ciebie z taką misją. Mnie, naprawdę bardzo przykro Ale trzeba cię było zawiadomić, a oni nie mieli niko go... Toć, już lepiej ja, niż kto obcy, kotusik... Tak mnie prosili że musiałem obiecać, że przyjdę...
Jerzemu w piersiach zabrakło tchu.
— Kto oni — wybełkotał.
— Ano... Tamara i Kuzunow, kotusik...
— Tamara uciekła z Kuzunowem?
Mongajłło skinął głową.
— Wyjechali!
Wydawało mu się, że salon wraz z meblami z sie dzącym w fotelu Mongajłłą wiruje dookoła. Jeśli przed tym, poznawszy jej przewrotność, przeklinał Ta marę, chwilami przysięgał sobie zadusić ją własnymi rękami, teraz doznał uczucia, że utracił coś najdroższe go i że rozwarła się przed nim bezdenna przepaść. Za pomniał nawet, że porzuciła go, gdy poprzednia próba zgładzenia go rękami Monsley‘a spełzła na niczem.
— Więc uciekła z Kuzunowem! — wykrzyknął zmienionym głosem... — W jaki sposób się złączyli? Ach, rozumiem... — przypomniał sobie, wczorajszą scenę spostrzeżoną w aucie. — Mnie posyłała na poje dynek, a z nim robiła, na wszelki wypadek, zgodę...
Mongajle, zarówno jego rola jak i cała ta scena nad wyraz była przykra. Szczególnie, że również po