Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/211

Ta strona została uwierzytelniona.

czuwał się do pewnej winy wobec Marlicza. Nie w trzymał i zdobył się na szczerą spowiedź.
— Wszystko ci powiem, kotusik! Kuzunow przy jechał do Nizzy umyślnie dla Tamary. Szalał, gdyż żyć bez niej nie mógł w Warszawie. Nie wierzył w wa sze małżeństwo, wiedział, że jesteście bez pieniędzy, o bawiał się, że Tamara zrobi jakieś głupstwo.
— Niewiniątko, zrobi głupstwo! — syknął z iron ją, przypominając sobie historię z naszyjnikiem.
— Ona dla niego zawsze niewinna ofiara! — jak by z pogardą wymówił kresowiec. — Nie przerobisz go, kotusik! Ale, słuchaj dalej. Kiedy przyjechaliśmy do Nizzy, zaczął mnie męczyć, Mongajłło, stary przyja cielu, żebyśmy się spotkali. Ty z nimi się zetknij, bo mnie nie wypada!“ To ja wtedy, na ciebie polowanie, kotusik, urządziłem w kasynie...
— Ach! — zawołał, gdyż poczynało mu się wszy stko rozjaśniać w głowie.
— Trochę ja przed tobą nie w porządku, kotu sik, ale prawdę mówiąc, też myślałem na początku, żeś ty skończony drań, przepraszam, że tak prawdę gadam, kotusik. Później, dopiero przekonałem się, żeś chłop porządny, tylko otumaniony.
— Panie...
— Powtarzam, nie gniewaj się... Więc przyczepi łem się do waszej kompanii, a później pojechałem grać w karty. Myślisz, że nie zauważyłem sztuczek twojej Tamary? Dobrze widziałem, ale przegrałem dziesięć tysięcy, bo tak chciał Kuzunow. Obawiał się, że siedzi bez grosza...
— To, tak...
— Czekaj! A kiedyś ty wychodził z pokoju, zapy tałem się szczerze, czy jest z tobą szczęśliwa, i czy nie żałuje Kuzunowa, bo ten umyślnie dla niej przyjechał