na niebezpieczeństwo, i że jeśli coś złego mi się stani to ona tego nie przeżyje... Panie Mongajłło... Czyżby pan przypuścił kiedy równie potworną kome dię? Gdyby nie jej bilet, napisany do Monsley‘a, no i teraz ta ucieczka, nie uwierzyłbym nigdy, w jej obro nie rzucałbym się na wszystkich.
— Zaraz... zaraz, kotusik! — kresowiec daremnie usiłował się wyrwać z ucisku. — Rozumiem, że ciebie spotkało nieszczęście, ale pocóż zaraz łamać ręce! Opo wiadasz o przewrotności tej pani? Mnie tym nie zadzi wisz! A dla czego urządzała tę komedię przed poje dynkiem? Bo chciała ci odebrać resztę hartu ducha, chciała żebyś żywy nie wrócił. Dobrze musiała się ździwić, kiedy przekonała się, że to Monsley, a nie tyś został ranny. Tak kotusik! Straszna osoba! Nie dar mo ją przezywają kobietą, która niesie śmierć! I pra wdę ci powiem — jestem rad, żeś się wydostał z jej szpo nów... Tylko puść rękę...
Marlicz puścił rękę Mongajłły i stał teraz w zamy śleniu obok niego.
— Lepiej dla mnie się stało, że mnie porzuciła! — wymówił — Jest więcej, niż niebezpieczna? Czemuż, w takim razie dopuścił pan do tego, że złączył się z nią spowrotem pański przyjaciel, Kuzunow
Po twarzy Mongajłły przemknął bolesny uśmiech.
— Bo tyś mody, a on stary! Jego już nic nie wy leczy, a ciebie...
— Och! Mnie nie trzeba już leczyć! — wykrzyk nął Jerzy z pasją. — Ja pragnę się zemścić! Pragnę zadusić własnymi rękami tę wampirzycę. Panie! — znów przyskoczył do Mongajłły. — Dokąd oni poje chali?
— Nie wiem!
— Pan wie!
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/213
Ta strona została uwierzytelniona.