Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeśli nawet wiem, to ci nie powiem! Przestań wariować, kotusik!
— Błagam pana!
— Ale ta prośba pozostała bez odpowiedzi i Mon gajłło tylko przecząco potrząsnął głową.
Jerzy raptem zachwiał się na nogach i osunął się na stojącą w pobliżu kanapę.
— Jaki ja nieszczęśliwy! — zaszlochał.
Kresowiec popatrzył na niego z politowaniem. Tra giczny i przykry był widok tego płaczącego, niczym dziecko, mężczyzny.
— Słabyś, bardzo słaby, kotusik! — mruknął z wyrzutem. — Uspokój się. Doprawdy, rozpaczać nie warto!
Marlicz, zawstydzony, przestał płakać. Lecz, wó wczas ogarnęła go apatia. Siedział, wtulony w róg ka napy, bezmyślnie patrzył przed siebie i nie odpowia dał na zapytania.
Cóż go teraz obchodziło wszystko!
Zdawało się, że nie słyszał nawet, gdy Mongajłło po czął mu mówić, że prócz wiadomości o ucieczce Tama ry, przynosi cały szereg innych, bardzo ważnych no win. Mianowicie, został upoważniony przez Kuzunowa do zlikwidowania wszystkiego w Nizzy.
Przede wszystkim więc, z polecenia bankiera za płaci jutro rano trzydzieści tysięcy franków, o jakie upomina się Bemer.
Rzecz prosta, Tamara, wyznawszy Kuzunowowi o tym długu, nie nadmieniła w jakich on powstał oko licznościach, wobec tego spadnie Jerzemu największy kłopot z głowy. Następnie, pokojówka spakuje rzeczy Tamary i zostaną one odesłane w kierunku, wiado mym tylko Mongajlle. Wreszcie, Tamara przesyła Je