rzemu trzy tysiące franków, aby mógł wybrnąć z obe cnej sytuacji.
— Za te pieniądze, kotusik — dodał Mongajłło — powrócisz do kraju! Sam bilet kupię i sam cię wypra wię, resztę gotówki dopiero w ostatniej chwili dorę czę. Inaczej, czort wie jakich głupstw mógłbyś naro bić, kotusik. Ot, to jest! A o przyszłości też pomyślimy!
— Hm... — szepnął boleśnie, na chwilę wyrywa jąc się z apatii. — Dają trzy tysiące odczepnego i wy syłają do kraju, żebym tam się powiesił!
Marlicz bez przeszkód powrócił do Warszawy. Prócz pieniędzy, doręczonych mu na dworcu przez Mongajłłę, otrzymał od starego kresowca jeszcze list polecający do niejakiego pana Jedleckiego, właścicie la dużego biura komisowego, a kuzyna Mongajłły.
— Pieniądze szybko ci się rozejdą, kotusik! — rzucił ten, całując go na pożegnanie, gdyż sam pozo stawał jeszcze w Nizzy. — Idź że więc, do mojego kre wniaka, myślę, że da ci jakieś zajęcie bo bardzo prosi łem go o to. Czy spotkamy się kiedy jeszcze? Może i spotkamy! Świat jest taki mały, kotusik!
Przygnębienie, jakie ogarnęło Marlicza od chwili, gdy otrzymał wiadomość o ucieczce przewrotnej kochanki, nie opuszczało go w dalszym ciągu. Nawet, nie podziękował Mongajle za tę pomoc i opiekę i nie o biecywał, że listownie zawiadomi go i swoich losach.
W takim samym nastroju ducha przybył do War szawy. Wynajął sobie prywatny, dość porządny po