Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/224

Ta strona została uwierzytelniona.

waj głupiego! Sam może już spostrzegłeś? Jest jed na osoba, która bardzo interesuje się tobą!
— Nie wiem! — udał, że się nie domyśla.
— Ha... ha... — zaśmiał się rubasznie kresowiec Takiś naiwny? Bardzo ładna i dobra osóbka, kotusik. Niesie życie, nie śmierć... Sam nie rozumiem, dlaczego tak się tobą zainteresowała? Ale zagranicą wciąż do pytywała się co słychać z Marliczem. Poprostu nudziła, aż czasem byłem zły.... A teraz po powrocie słyszałem, prosiła ojca, żeby ją posadził w tym samym po koju, w którym i ty pracujesz.
— Och! — machnął ręką — Coś zdaje się panu!
— Kotusik! — ciepło przemówił Mongajłło — Idź tylko tą drogą jaką idziesz, a naprawdę pięknie możesz ułożyć sobie życie... I jeszcze nazwę cię krewnia kiem...
Kiedy kresowiec opuścił Marlicza, ten długo siedział w zadumie.
Rację miał stary. Isttotnie pięknie jeszcze mogło ułożyć się przed nim życie, tylko...
Wypadki następnych dni potwierdziły słowa Mongajłły. Panna Stella wyraźnie pragnęła zbliżyć się do Jerzego i wyraźnie była nim zainteresowana. Nietylko pierwsza zaczynała dłuższe pogawędki w biurze, ale nawet zaprosiła go do nich do domu.
W ten sposób Marlicz znalazł się i na obiedzie u Jedlickich i na kolacji.
Rodzice przyjmowali go niezwykle uprzejmie, a Mongajłło, obecny podczas tych wizyt, uśmiechał się z zadowoleniem.
I prawdę powiedzieć, Jerzy odżył w tej atmosferze domowego ciepła. O, jakżeż inna była ta atmosfera cicha i spokojna, całkowicie odmienna od tej, jaka go stale otaczała podczas znajomości z Ta-