Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.

marą. Jakżeż czuł się inaczej i chwilami chwytał się myśli, że warto żyć w ten sposób
Warto, lecz...
Pozorna odmiana, jaka zaszła w Jerzym, ogarniający go czasami dobry humor zwiodły otoczenie, a przede wszystkim Stellę.
Wyciągała go teraz na przechadzki, a czasami do kawiarni, sądząc, że wszystko znajduje się na jaknajlepszej drodze. A uśmiech opromieniał jej twa rzyczkę, gdy Jerzy zachowywał się beztrosko i żartował. Jedno dziwiło ją nieco. Mimo jej wyraźnej zachęty nie zdobywał się nigdy względem niej na pou falsze słówko, na cieplejsze spojrzenie, mogące służyć jako zadatek ich miłości. Tłómaczyła to tym jednak, że może go onieśmiela to właśnie, że wie wszystko o jego stosunku z Tamarą. Wogóle unikał na ten temat wszelkiej rozmowy, najlżejszego nawet wspomnienia.
Wreszcie któregoś dnia nie wytrzymała. Postanowiła uczynić próbę. Zresztą wiadomość posłyszana przed kilku godzinami od rodziców nie dawała jej spokoju.
Znajdowali się we dwójkę w biurze
— Wie pan? — rzekła nagle — Kuzunow wraz z żoną powrócili do Warszawy.
— Co? — mało nie krzyknął, lecz pohamował się i możliwie obojętnym tonem zapytał:
— Kiedy?
— Wczoraj wieczorem. Mongajłło powiedział to ojcu, gdyż Kuzunow zawiadomił go o swoim powrocie. Zamieszkał wraz z panią Tamarą w swoim dawnym apartamencie przy Alei Róż.
W Jerzym drżało wszystko. Zdobywał najpo-