Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przepraszam! — wymówiła wesoło, wyciągając rączkę na pożegnanie — Więcej dokuczać nie będę. Daję panu dziś urlop. Niechże pan idzie leczyć swoją migrenę.
Wymówiła to napozór spokojnie, kiedy jednak opuścił biuro i pozostała sama, troska narysowała się na jej czole.
— Czyżby tylko udawał? — szepnęła — A ta przeklęta miłość trawi go jeszcze?
Marlicz, kiedy powrócił do domu, nie zjadł nawet obiadu, który mu gospodyni postawiła na stole i długo chodził niespokojnie po pokoju.
Wreszcie przystanął przed portretem Tamary i patrzył na niego uporczywie. Później otworzył szufladę biurka. Znajdował się tam browning, kupiony przed kilku tygodniami. Wtedy, gdy przeczytał pierwszą wzmiankę o powrocie Tamary.
— Dziś! — szepnął i dziko błysnęły mu oczy — Po cóż dłużej zwlekać?
Wyszedł o północy z domu. Noc była ciemna i mżył drobny deszcz. Skierował się w stronę Alei Róż, ściskając browning w kieszeni.
Wiedział doskonale, gdzie znajduje się mieszkanie Kuzunowa i nie raz tam go odwiedział. Mieściło się ono na parterze jednej z kamienic oddzielonej od ulicy ogródkiem i o ile przesadziło się niskie sztachety, okalające ten ogródek, łatwo można było dostać się do wewnątrz, lub zobaczyć przez okno, co działo się w środku mieszkania.
Wszystko sprzyjało zamiarom Marlicza. Kiedy znalazł się w Alei Róż, zdala spostrzegł że jedno z okien apartamentu Kuzunowa jest oświetlone.
Więc tam ich odnajdzie! Uważnie rozejrzał się dokoła. Nigdzie, nie widać przechodniów.