Mniej więcej przed dziewiątą w banku zjawił się Kuzunow i z miną, niewróżącą nic dobrego, przeszedł przez ogólną salę, do swego gabinetu, oddzielonego od niej wielkimi drzwiami o matowych szybach. Urzędniczki i urzędnicy kłaniali mu się nisko, lecz on ledwie kiwał głową w odpowiedzi na te powitania. Widać było, że jest czemś przejęty i z czegoś niezadowolony.
— Źle! — pomyślał Marlicz. — Jest wściekły! — Jeśli coś zwąchał — redukcja pewna!
Choć bank oficjalnie nazywał się „Bankiem braci Kuzunow i Sp.“ — Jan Kuzunow był obecnie niemal wyłącznym jego właścicielem, wszechwładnie rządził wszystkim, podczas gdy pozostali wspólnicy nie wtrącali się do niczego. Jeśli zadecydował czyjeś zwolnienie — próżno było odwoływać się do pozostałych dyrektorów.
W ślad za bankowym potentatem wszedł do jego gabinetu prokurent Krebs, ale nie długo tam zabawił. Wyszedł po upływie kilku minut i wnet rzucił w stronę Marlicza:
— Pan dyrektor prosi!
Powstał ze swego miejsca i starając się zachować spokój, skierował się do drzw pocieszając się w duchu, że przecież Krebs musiał już donieść, że wszystko znajduje się w porządku. Jednak, gdy znalazł się przed obliczem surowego a znanego z bezwzględności zwierzchnika, czuł, że nogi uginają się lekko pod nim.
— Co pocznę, jeśli zredukuje? — myślał z przerażeniem. — Znajdę się na bruku! —
Jan Kuzunow, wygolony, szpakowaty mężczyzna, li czący blisko sześćdziesiąt lat, siedział pochylony nad papierami za dużym amerykańskim biurkiem. Choć stale chodził ubrany elegancko, dziś był jeszcze wyt-
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.