Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

worniej odziany, niż zazwyczaj i uderzyła Marlicza biją ca dyskretnie od niego woń perfum.
Kuzunow perfumuje się! — stwierdził ze zdziwie niem. — Dotychczas tego nie zauważyłem! — Dziwne.
W rzeczy samej dotychczas Kuzunowa nikt nie mógł posądzać o kokieterię i wbrew zwyczajom innych dyrektorów nikt nigdy nie widział, aby rozmawiał poufale z najprzystojniejszą nawet z urzędniczek, których w banku wszak nie brakło. Słowem, był to typ zimnego angielskiego dżentelmena.
I teraz jego czoło przecinała ostra, poprzeczna zmarszczka, jak u człowieka który się szykuje na nie miłą rozmowę.
— Źle! — powtórzył Marlicz w duchu.
Kuzunow, nie patrząc nań, skinął ręką, aby zajął miejsce.
— Wezwałem pana — począł — gdyż — gdyż — mam do pana bardzo poważną sprawę...
— Oddałem kasę w porządku! — szybki frazes wyrwał się Marliczowi.
— Wiem o tym i na chwilę nie wątpiłem, że będzie w porządku! — zabrzmiała odpowiedź. — Była to tylko formalność! O co innego mi chodzi...
— Bo, panie dyrektorze... — począł Marlicz, sądząc, że Kuzunow chce mu wytknąć inne grzechy
Ale Kuzunow nie pozwolił mu dokończyć.
— Nie wątpiłem na chwilę, że będzie w porządku — rzekł — gdyż uważam pana z gruntu za uczciwego człowieka, mam do pana całkowite zaufanie i dla tego pragnę mu polecić pewną poufną misję. Jeśli poleciłem, aby pan zdał kasę Krebsowi, to tylko dlatego, że chce, żeby pan czuł się swobodniejszy.
Marlicz odetchnął najprzód głęboko, a później zaczerwienił się mocno, posłyszawszy niezasłużone poch-