stronę restauracyjki, w której zwykle jadał obiady. Gorące lipcowe słońce wesołymi potokami zalewało ulice, a w jego świetle wszystko wydawało mu się obecnie radosne. Ach, jak odmienny był jego nastrój, od wczorajszego nastroju na moście Poniatowskiego, kiedy wydawało mu się, że żadnego ratunku już nie ma. Napewno nie popełni więcej żadnego głupstwa — rozpocznie nowe, solidne życie. Toć, czuje się, jakgdyby powtórnie przyszedł na świat. Może wszy stkim śmiało patrzeć w oczy. A właściwie zawdzięcza to tajemniczej baronowej. Kimkolwiek jest ta tajemnicza baronowa, bezwzględnie wyciągnęła go z przepaści...
Szedł tak zamyślony, że nawet nie zauważył że po przeciwległej stronie jezdni, powoli posuwa się jakiś samochód. A powinien był zauważyć, gdyż było to małe, czerwone auto. Również nie zauważył, że z tego samochodu wysuwa się jakaś ręka i kiwa nań, aby się zbliżył.
Wreszcie samochód stanął, wyskoczył z niego szofer i podbiegł do Marlicza:
— Pani prosi!
— Jaka pani? — drgnął w pierwszej chwili, uj rzawszy przed sobą nieznajomego człowieka.
— Pani baronowa! Oczekuje pana w aucie! Wciąż kiwa, a pan nie widzi!
— Ach, pani baronowa!
Więc spełniła swą obietnicę i już odszukała go. Ucieszył się nawet z tego powodu, w nadziei, że wnet całą sytuację wyjaśni. Szybko przeszedł przez jezd nię i zbliżył się do auta. Nie dziwiło go nawet, że wiedziała gdzie i o jakiej porze go odnaleźć. Napra wdę, była to niezwykła kobieta.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.