Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie dowiedział się tedy Marlicz niczego nowego i pocieszał się tylko w duchu, że rychło sam zobaczy
Tedy za godzinę.
Drangla.
Gdy żegnał się z Mongajłłą, opuszczając re staurację, biła godzina szósta.
Przesiedział ten czas w swoim numerze, po czym wyszedł na miasto i skierował się w stronę ulicy Jezu ickiej. Znalazł się przed kamienicą, wymienioną w kartce, doręczonej mu przez Kuzunowa. Kamienica była stara, jednopiętrowa i jak dowiedział się od do zorcy, Drangiel mieszkał tam w oddzielnym po koiku, na poddaszu. Szybko wspiął się po wąskich, brudnych, drewnianych schodach, i znalazł się przed drzwiami na których widniał bilet: „Grzegorz baron Drangiel, b. rotmistrz lejb gwardii pułku ułanów i o bywatel ziemski.“
Zastukał. Z za drzwi rozległy się pośpieszne kroki, rozwarły się szeroko drzwi i ukazał się w nich Drangiel. Widocznie oczekiwał niecierpliwie wysłan nika i zdziwił się w pierwszej chwili, ujrzawszy Mar licza, którego niedawno widział w towarzystwie Mon gajłły, sądząc, że ten od niego z jakimś poleceniem przybywa.
— Ach! Pan od Mongajłły?
— Nie! — zaprzeczył. — Przybywam od pana dyrektora Kuzunowa!
— Od pana dyrektora Kuzunowa! — widoczne zadowolenie odbiło się na twarzy carskiego rotmis trza. — Tak, to czemuż pan siedział z Mongajłłą? — nieufne błyski zagrały w jego oczach. — Czy ten sta ry chrycz wie coś o naszej sprawie?
— Nie, nic nie wie! — pośpieszył go uspokoić. — Poznałem przypadkowo pana Mongajłłę i równie przypadkowo znalazłem się z nim w restauracji.