Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

Mongajłło nie wie nawet, że pracuję w banku dyrek tora Kuzunowa.
— Charaszo! Wojditie... (Dobrze! Proszę wejść). Wślad za Dranglem, znalazł się w małej iz debce, urządzonej więcej, niż skromnie. Przy jednej ze ścien stało drewniane, z porozrzucaną, mocno przybrudzoną pościelą łóżko, pośrodku zniszczony stół, a obok niego dwa nadwyrężone krzesła. Obdra pana komoda w rogu dopełniała tego biednego umeb lowania. Widać było, że z pokoju tego zniknęło wszy stko, mogące przedstawiać jakąkolwiek wartość, wyprzedane zapewne na wódkę. Tylko, na ścianie o bok sebie wisiały dwa portrety, dobre portrety, zro bione za czasów świetności przez pierwszorzędnego malarza. Jeden z nich przedstawiał Drangla w mun durze z szeregiem orderów na piersi, drugi Tamarę, w stroju balowym, uśmiechniętą, zagadkową i kuszą cą.
— Proszę usiąść! — wskazał Marliczowi na je dno z krzeseł, znajdujących się obok stołu, na któ rym leżały zatłuszczone papiery z resztkami wędli ny, niedojedzony kawałek kwaszonego ogórka, oraz stała napoczęta butelka wódki, prawdopodobnie nie dawno zakupiona za pieniądze Mongajłły. — Cóż mi pan przywozi! A może pan napije się wódki?
— Dziękuję! — odparł, zajmując miejsce. Nie piję!
— A z Mongajłłą pan pił! Trudno, skoro pan ta ki dumny Sam się napiję!
Nalał sobie pół szklanki i wychylił ją błyskawi cznie.
Marlicz z odrazą spojrzał na niego. W domu, — Drangiel bez marynarki i kołnierzyka, z rozczochra nymi włosami nad spoconym czołem i zaczerwienio