Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.

i poczuł, że kręci mu się w głowie. Lecz, wnet oder wała się od niego, na palcach podbiegła do drzwi, ostrożnie zajrzała za nie, a przekonawszy się, że nikogo nie ma na schodach, wślizgnęła się w nie, iście ko cim ruchem i za nimi znikła.
A tak była pewna wygranej, że oczekiwała na wet na odpowiedź Marlicza.
Miała słuszność. Ten nie usiłował nawet walczyć ze sobą. Zbliżył się do uchylonych drzwi i nadsłuchiwał z niepokojem, czy Tamara szczęśliwie, nie napot kawszy domowników zejdzie ze schodów. Odetchnął dopiero z ulgą, gdy ucichł odgłos jej kroków.
Po upływie dziesięciu minut opuścił tragiczny po kój. I tym razem schody były puste. W ponurej izdebce pozostał tylko martwy Drangiel z zastygłym wyrazem grozy na twarzy, jakgdyby chciał rzec:
— Strzeż się kobiety, która niesie śmierć!
Ale Marlicz był głuchy na to ostrzeżenie.

Chociaż śród upojnej nocy, jakiej nigdy Marlicz nie zaznał jeszcze z żadną kobietą, — wydawało snu się że w półmroku pokoju, oświetlonego przesłoniętym abażurem nocnej lampki, widzi przed sobą strasz liwą twarz Drangla, a nawet dostrzega krople krwi, spływające po rękach kochanki. Były to oczywiście, tylko przywidzenia i szybko otrząsnął się z nich. Mało tego, że Tamara prędko zdążyła z niego wycią gnać, to co zmarły opowiedział mu przed śmiercią, tak mu te fakty wytłumaczyła, że przysiągłby, iż by ła stale ofiarą najfatalniejszych zbiegów okoliczności. Grzegorz Drangiel szantażował ją podle i właściwie, znakomicie uczynił, że odebrał sobie życie. Słowem, rychło należał do niej duszą i ciałem. Inna natomiast trapiła go myśl: