Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przepraszam cię bardzo, Janie — mówił cicho Lund — jeśli wyrządzam ci przykrość. Ale wprost za obowiązek sumienia uważałem sobie, powtórzyć ci to wszystko i cię ostrzec.
— Nie cierpisz Tamary — Kuzunow niecierpliwie potrząsnął głową — i od samego początku pragnąłeś, abym zerwał tę znajomość — szczególnie kiedy dowie działeś się, że mam zamiar ożenić się z nią. Ale, cóz ty właściwie konkretnego możesz jej zarzucić?
— Raz jeszcze ci powtarzam, że bardzo różnie mówią o niej... Przezywają ją nawet „kobietą, która niesie śmierć“.
— Głupie plotki... Wiem, o co ci chodzi. Była za mieszana w proces i uniewinniona Później, jej mąż wykorzystał to i przedstawił wszystko w złośli wym świetle.
— A ta historia na moście? — (Lund był jed nym z nieznajomych, którzy obserwowali, jak Tamara doręczyła Marliczowi pieniądze na moście Poniatowskiego) — Przyznaj, że w każdym razie zacho wuje się dziwnie? Znajdował się ze mną przypadkowo jeden z detektywów prywatnych, którego osoba pani Tamary interesuje mocno i wprost oświadczył, że ma wrażenie, iż knuje ona coś niewyraźnego.
Kuzunow począł nerwowo poprawiać perłę w krawacie. Chwilami opadała z jego twarzy zimna ma ska, którą starał się nosić, niczym prawdziwy syn Albionu.
— Jak wyglądał ten młody człowiek?
— Twarzy nie mogliśmy dobrze rozróżnić. Ale, był wysoki, szczupły, elegancko ubrany. Coprawda, muszę zaznaczyć, że nie robiło to wrażenia miłosnego spotkania. Pani Tamara doręczywszy pieniądze, odjechała natychmiast nie podając mu nawet ręki.