skie nazwisko Tamary dało mu wiele do myślenia. Więc, był najbezczelniej oszukiwany i rację mieli ci, którzy go ostrzegali. Podobna przewrotność! Tamara zdołała już usidłać Marlicza, ten wychodził od niej w nocy z numeru, napewno razem zniszczyli papiery i nie wiadomo, jak naprawdę przedstawiała się spra wa samobójstwa Drangla — a on jeszcze dziękował temu łajdakowi.
Zbyt jednak był opanowany na to, aby wywoły wać awantury na sali, tym bardziej, że poczynano się już odwracać od sąsiednich stolików, dzięki tej podnieconej rozmowie.
— Chodźmy Tamaro! — wyrzekł, na pozór spo kojnie, choć drżało w nim wszystko. — To istotnie jakieś przykre nieporozumienie i Onufry musiał się pomylić. Bardzo cię przepraszam — zwrócił się do niego — że nadal ci nie będziemy służyli towarzyst wem. Zajdź jutro, do mnie do banku, to o wszystkim pogadamy obszernie.
W ślad za Tamarą przeszedł przez salę, jakgdy by nic nie zaszło, a za nim podąrzył Marlicz, raczej umarły ze strachu, niż żywy. Tylko „kotusik“ pozos tał sam przy stoliku.
Dopiero, gdy znaleźli się na ulicy, przed wejś ciem do hotelu „Europejskiego“, gdzie oczekiwał sa mochód Kuzunowa, ten otrzorzył drzwiczki, ale nie zapraszając Tamary do środka, wyrzekł drwiąco:
— Daruj, moja droga, że cię nie odwożę. Będzie to należało do obowiązku twego nowego narzeczonego!
— Janie! — zawołała. — Pozwról się wytłuma czyć! Ten dureń upił się naprawdę!
— Nie ma tłumaczenia! — wyrzekł ostro i zagrał w nim długo tłumiony gniew. — Jesteście parą łajdaków, z którą nie chcę mieć nic wspólnego!
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/72
Ta strona została uwierzytelniona.