Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

dzie się prędko. Co poczniemy? Nie chcę ci być cię żarem.
Uśmiechnęła się, jakby w swej głowie miała już ułożony gotowy plan..
— Nie będziesz mi ciężarem. I na ciebie mam swoje zamiary.
— Zamiary?
— Dopomożesz mi w pewnej sprawie!
— Ja, dopomogę?
— Tak! Tylko ślepo musisz mi ufac. ślepo wy konywać, czego zażądam...
— Ależ...
— Widzisz! — poczęła tłumaczyć. — Nie udała się z Kuzunowem, zaczniemy gdzie indziej od począt ku. Powiedziałam ci już, że kocham dobrobyt i mu szę zdobyć majątek. Chcesz go zdobyć razem ze mną i na zawsze pozostać przy mnie? Ja będę z tobą cał kowicie szczera — tu jej zielone oczy spoczęły nagle na wzorach dywanu, jakby nie chciała się przed nim zdradzić czymkolwiek wzrokiem — nie powiem, że bym kochała się już w tobie bezgranicznie, ale czuję, że mogę się zakochać. (Powtarzała mniej więcej to samo, co raz już z jej ust słyszał w Wilnie) — W każdym razie, podobasz mi się bardzo i wolę z tobą iść przez życie, niż z kim innym, gdyż złączyły nas u biegłe wypadki. A potrzebny mi jest mężczyzna, na którym mogłabym się oprzeć i który byłby mi całko wicie oddany. Teraz rozumiesz, na co liczę z twojej strony...?
Gdyby Marlicz był przenikliwy, powinien był zrozumieć, że jeśli Tamara proponuje mu wspólny wyjazd za granicę i to w dodatku za jej pieniądze, nowa ta wyprawa może się stać dla niego wysoce nie bezpieczna.