Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

wanie — umiesz się znaleźć w towarzystwie, poza tym będziesz tylko to robił, co ci wskażę.
— Tamaro! — zawołał. — Czemuż czynisz z te go taką tajemnicę? Czemu nie powiesz szczerze, a co chodzi? Może będzie to coś...
— Na co nie mógłbyś się zgodzić?
— Tak! — wyrwało mu się szczerze — tak, cho ciażby ta historia w Wilnie! Przyznaję, lękam się krwi!
Oczy pięknej Tamary podniosły się na Marlicza i zapłonął w nich gniew.
— O czym wspominasz? — syknęła. — Przypusz czasz, że to ja zastrzeliłam Drangla? Jak śmiesz?!
— Ależ — zawołał przestraszony — wcale tego nie miałem na myśli! Tylko...
— Tylko — powtórzyła z ironią, — ponieważ wspomniałam, że grozi niebezpieczeństwo, już się cofasz i wysuwasz zastrzeżenia. Więc, wybieraj sobie: Czy chcesz jechać ze mną i być panem, czy tu pozo stać, jako bezrobotny inteligent, bo przecież Kuzunow wyrzuci cię z banku i rychło na robotach publi cznych kopać kartofle?
— Tamaro!
Do systemu demonicznej kobiety, należało, wnet po brutalnie rzuconych słowach, przejść do uda nej miłości. Zresztą, tak już z nim postąpiła kilkakrotnie.
— Głupcze! — wymówiła, zupełnie innym tonem. — Po cóż doprowadzać do podobnych scen? Czyż ci robię wymówki, że przez twoją lekkomyślność straciłam Kuzunowa? Że obecnie wszystko muszę za czynać od początku? Nie robię tego, gdyż wiem, że stało się to wbrew twej woli. Ale, ty miej charakter! Nienawidzę mężczyzn słabych i niezdecydowanych.