Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

wa, który jeszcze niedawno na ulicy ironicznie żegnał Tamarę.
— Łajdaczka! — szepnął — I on łotr skończony... że by mnie tak podejść, tak oszukać...
Ale w tonie głosu nie przebijał gniew, ani chęć zemsty, której tak obawiała się Tamara, raczej rozżalenie. Wzrok Kuzunowa biegł mimowolnie ku wiel kiej fotografii, w kosztownej ramie, ustawionej na biurku ,na której widniała piękna kobieta, w balo wej sukni, uśmiechnięta kusząco.
— Tamaro! — z jego piersi wydarł się głuchy jęk, a oczy, które nigdy jeszcze nie płakały, przesłoniła mgła — Dlaczegoś to zrobiła? Przecież, gdybym się dowiedział rzeczy najgorszych, jeszcze darowałbym ci wszystko...
Patrzył na wizerunek przez chwilę, po czym cicho dodał:
— Jak ja nisko upadłem! Ja ją jeszcze kocham...
Mimowoli ręka Kuzunowa podniosła się do telefonicznego aparatu, jakby chciał pochwycić za słu chawkę.
— Nie! — otrząsnął się nagle. — Nie odezwę się do niej! Powiadają, że miłość zabija ambicję... Ja miałbym ją prosić o przebaczenie? Wolę co innego...

ROZDZIAŁ VIII
ZAGRANICĄ

Wyjazd Tamary i Marlicza do Francji odbył się bez przeszkód i wszelkie obawy, że Kuzunow będzie im robił jakiekolwiek trudności, okazały się płonne.
Przede wszystkim, przybyli do Paryża, gdzie Ta mara czuła się, jak u siebie w domu. Oprowadzała kochanka po stolicy świata, ale celem tych wycieczek