Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.

Wreszcie pewnego dnia Tamara powróciła rozpro mieniona:
— Dziś jedziemy do Nizzy! — zawołała.
— Więc tam znajdzie się ten ktoś?
— Tak! — wyrwał się jej szczery wykrzyknik — Odrazu ci wspominałam, że jeśli nie odnajdę go w Paryżu zastanę go w Nicei. Ukrywają umyślnie jego miejsce pobytu, ale udało mi się wszystko ustalić! Powinnam była dawno tego się domyślić, ale nie chciałam jechać na niepewne, bo nie mam za dużo pieniędzy...
— No, tak! — wspomniał poczynione kosztowne zakupy.
— Pakuj kufry! Musimy zdążyć na wieczorny pociąg! Każda godzina w Paryżu jest stracona!
Istotnie, nazajutrz zrana znaleźli się w Nizzy. I tutaj zaraz poznać było można, że Tamara zna dosko nale tę luksusową, kąpielową miejscowość. Zresztą wspomniała, że właśnie po dłuższym pobycie, stamtąd przyjechała do Polski.
Więc, po krótkim, dwudniowym odpoczynku w pierwszorzędnym hotelu „Carlton“, wnet wynajęła na jednej z bocznych ulic, prywatne mieszkanie, niewiel kie, trzypokojowe, ale urządzone niezwykle wytwornie, za względnie przystępną cenę. Właściciel tego mie szkania zamożny przemysłowiec, udawał się dla swo ich spraw handlowych do Ameryki i zgodził się ustą pić mieszkanie, nawet ze służącą, na okres półroczny. Zapłaciła mu żądaną sumę, a gdy na drzwiach znalazł się bilet, oczywiście, w języku francuskim, z na pisem: „Tamara i Jerzy, hrabiostwo Marliczowie“, — odetchnęła:
— Tu nam będzie wygodnie! — oświadczyła. — Po za tym, znacznie taniej, niż w hotelu, a my musi-