Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/92

Ta strona została uwierzytelniona.

nie wiem, ale w każdym razie mam w nim oddanego przyjaciela. Musisz być dla niego uprzejmy.
— Uprzejmy? Oddanego przyjaciela? — iryto wał się coraz więcej. — A też ci przyciął tym Panopu losem.
Jakiś skurcz przebiegł po jego twarzy.
— Nic nie rozumiesz!
— Może! Lecz, czy dowiem się nareszcie, kim jest ta tajemnicza osobistość?
Zielone oczy Tamary zaiskrzyły się złym błyskiem.
— Tylko bez scen zazdrości! Monsley patrzy na nas.
— Ach, Monsley?
— Nie chcę, żeby miał o tobie złe wyobrażenie. A co się Panopulosa tyczy, rychło wszystkiego się dowiesz.
— Nie zapierasz się, że go znasz?
— Wcale nie mam zamiaru! A teraz, przestań mnie nudzić. Podejdźmy do stołu...
Marlicz zrozumiał, że więcej nic z niej nie wydo będzie i wślad za Tamarą zbliżył się do jednego ze stołów, przy którym odbywała się gra.
Przyglądała się grze, obojętnie, jakby nie pociągał jej hazard. Ale Marlicza szybko ogarnęła dawna namiętność, a pod jej wpływem zapomniał na chwi lę o Monsley‘u i Panopulosie i świecie całym.
— Maro! — szepnął. — Mam pieniądze! — by ła to reszta z tysiączłotowego banknotu, zmienione go już, jak zwykle przy obiedzie w restauracji. Spróbuję...
— Ani mi się waż! — spojrzała nań ostro.
— Drobna stawka...
— Nawet najdrobniejsza! Gra jest dobra tylko