Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/95

Ta strona została uwierzytelniona.

Marlicz nic nie rozumiał, ale podał mu rękę, któ rą Francuz potrząsnął z zapałem.
— Więc, mogę mówić swobodnie? — powtórzył.
— Tak jest!
— Oczywiście, domyśla się pani hrabina, że cho dzi mi o wyrównanie tego rachunku.
— O te trzydzieści tysięcy.
Skinął głową.
— Miała nam pani hrabina dostarczyć pewną rzecz, — nie dostarczyła, a myśmy zgóry dali trzy dzieści tysięcy franków zadatku. Pan Panopulos, o czywiście oświadczył, że ta cała historia nic go nie ob chodzi, a pana Kuz... Kuzunowa, z którym się pani wówczas zaręczyła, nie chcieliśmy niepokoić. Tym bardziej, że pani nas upewniła, że wszystko sama u reguluje po ślubie. Tymczasem wyjechała pani do Polski nie otrzymaliśmy żadnej wiadomości. Byliśmy bardzo zaniepokojeni, bo i dla nas trzydzieści tysięcy jest sumą znaczną. Nie wiedzieliśmy co robić, chcie liśmy wszcząć kroki prawne...
Lekko pobladła.
— Przecież napisałam list! — odrzekła, choć w rzeczy samej, nie napisała żadnego listu.
— Nie otrzymaliśmy listu. Skoro jednak, pani hrabina powróciła tutaj, sądzę, że wszystko będziemy mogli załatwić polubownie.
— Oczywiście!
— Może pani... może pan hrabia — Marlicza[1] — zwróci nam zadatek?

— Oczywiście — powtórzyła — o ile nie będę mogła dostarczyć panom wiadomej rzeczy, zwrócę w najbliższej przyszłości zadatek. Mój mąż spodziewa się znacznej sumy pieniężnej, którą mu mają nades łać z Polski. Sądzę jednak, że dam panu rzecz, o której mowa.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; przypuszczalnie mogłoby być: spojrzał na Marlicza.