Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobiety w życiu wielkich ludzi.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

czapkę na czoło i jął wędrować do najbliższej fermy. Zdala już dojrzał go gospodarz i witał radośnie:
— Jak się macie kumie! Wiem... wiem...
— Co wiecie? — bąknął komornik zmieszany.
— No jakto! Na chrzciny przychodzicie zaprosić... Ho... ho... tęgi z was chłop Winszuję!
— No tak... — tamten mruczał coraz bardziej niewyraźnie — tak... chrzciny chrzcinami... owszem, proszę... ale przedtem... — wyciągnął z kieszeni urzędowy papier.
Kmotr Jan spojrzał i zbladł.
— To wy, mości panie Grappain z taką misją do mnie w gościnę? Wy, mój przyjaciel?
— Cóż... służba...
— Pies ten, co taką służbę spełnia!
— Proszę się nie zapominać!
— Ja się nie zapominam! Rzetelnie mówię! Marnuj, licytuj, niszcz! Bierz, zabieraj graty! Jeno powiadam...
— Co? — pytał Grappain, coraz bardziej zmieszany.

— To coś dzisiaj zrobił, szczęścia nie przyniesie Moją wróżbę jeszcze wspomnisz! Syn ci na świat przyjdzie — złodziej będzie, córka — nierządnicą zostanie...

116