Nieszczęsny komornik jęknął i zasłonił twarz rękami.
— Panie Grappain, panie Grappain! — usłyszał naraz głos zdala.
Obejrzał się. Biegł ku niemu służący z domu, wymachując rękami.
— Panie Grappain! — wołał zadyszany — rzucajcie wszystko, powracajcie zaraz, pani przykazała! Taka fortuna na was spadła.
— Syn czy córka? — rzucił gorączkowo.
— Córka, piękna panna... tak głośno krzyczy! Ale to nie wszystko!
— Nie rozumiem?
— Przyszła wiadomość! Babka umarła, wielki majątek wam ostawiła...
— Słyszycie, kmotrze, — wykrzyknął Grappain w przypływie serdecznej uciechy — słyszycie, babka umarła, jestem bogaty, rzucę to komornikowstwo do czarta, wszystko za was zapłacę, tylko nie sierdźcie się na mnie, cofnijcie, coście powiedzieli...
Lecz próżno rozglądał się dokoła. Kuma Jana nie było. W przystępie żalu i gniewu uciekł do sąsiedniej wsi. Najpiękniejszy moment życia został niesmakiem zatruty, a w głowie wciąż świdrowała myśl, czy aby rzucone przekleństwo i wróżba fatalna się spełni...