Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobiety w życiu wielkich ludzi.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo na męża jesteś... za wielkie... nic... A że chłopak z ciebie przystojny...
— Ale ja podobnej roli odegrywać nie myślę? Za uczciwym na to i za bardzo szanuję ojca pani!
— Dureń!
— Może...
Dalszy tok ożywionej rozmowy przerwał dziwny odgłos, odgłos padającego z jękiem na podłogę człowieka. Gdy panna Marion z przerażeniem pospiesznie otwarła drzwi, ujrzała nieszczęsnego Grappain’a, który tknięty atakiem apoplektycznym, leżał już nieruchomo, z przymkniętemi oczami, starając się coś wymówić, ale jeno niezrozumiałe słowa padały z posiniałych warg.
— Ojcze, ojcze! — wykrzyknęła, pochylając się nad bezwładnem ciałem.
Umierający spojrzał na nią z rozpaczą, a to, co wyszeptał, pozostało dla złej córki wieczną zagadką, którą nieraz śród bezsennych nocy daremnie starała się rozwiązać. Było to krótkie zdanie, zdanie dla nas może prędzej zrozumiałe, mimo pozornego bezsensu, zdanie, zawierające tragedję życia i tragedję śmierci przedwczesnej, zdanie tak proste, a w swej prostocie tak groźne:
— Dobrześ rzekł... kmotrze Janie!

122