Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobiety w życiu wielkich ludzi.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

świętych, lecz oczy miłośnie się wznoszą do promienistego Apollina i słodkiej w swem wyuzdaniu Wenery... Świat jest niby inny, lecz w gruncie pozostały jeszcze tradycje dekadencji Romy i poetycznej mitologji Hellady...
W cieniu marmurowego portyku stoi dwóch młodzieńców. Ich posągowe, niby w kamei rznięte profile, świadczą, iż należą do potomków władców świata. W pozie znać pewną zniewieściałość, włosy mają kunsztownie trefione, palce pokrywa szereg drogocennych pierścieni.
— Patrz — szepcze jeden z nich, wskazując przechodzącą kobietę. — Klnę się na Bachusa — to istna Afrodyte!
— Ech! — krzywi się pogardliwie drugi.
Mijała ich właśnie wysoka blondynka, niedbale otulona w cieniutkie tkaniny. Z pod nich wyzierały, jak toczone posągowe kształty, godne dłuta Fidjasza. Szła w aureoli swych złotych włosów, lekko, lubieżnie kołysząc się w biodrach. Przechodząc obrzuciła obserwujących spojrzeniem wielkich niebieskich oczu, w którem było coś z niewinności dziecka i coś z wyuzdania bachantki.
— Czemuś się skrzywił? — pytał dalej pierwszy. — Któż to?

— Nie znasz? — odparł ze śmiechem pytany — Teodora, kurtyzana!

10