Ale miała przeżyć panna Delorme, mimo zapewnień o nieczułości, lodzie i chłodzie serca, swą wielką, prawdziwą miłość, miłość romantyczną i jak każdy afekt romantyczny — zakończoną tragicznie. Stało się, gdy miała lat trzydzieści parę, jak każdej kobiecie się zdarza, co za młodu przed sentymentem się broni, bowiem figlarny amor wyczeka moment i zawsze swą strzałę w sercu umieścić musi, a złośliwiec z niego taki, że nie daruje nawet leciwej białogłowie.
Tedy...
Któregoś dnia w 1641 roku przyprowadził na recepcję do Marion Delorme słynny uczony Descartes wielce modnego podówczas w sferach dworskich w Paryżu, młodziutkiego markiza Henryka d’Effiat, przezwanego „Cinq Mars’em“. Panicz ten, z ramienia kardynała Richelieu, został przydzielony w charakterze najbliższego towarzysza do boku ponurego, milczącego króla Ludwika XIII, by rozweselić monarchę i oczywiście pocichu donosić kardynałowi o zamierzeniach władcy. Oficjalnie „Sin-mar“, piastował godność „wielkiego koniuszego“, przestając jednak wciąż przy osobie króla, posiadał na umysł kapryśnego i smutnego pana wpływ dość znaczny, dzięki któremu tańczyli wokół niego dworacy, a który on również sam przeceniał... co rychło, niestety, miało go kosztować głowę. W onym momencie atoli liczono się z nim wiel-