powiedz, proszę, czy prawdaż, żeś wziął jakiś tam... ślub...
— Jeszcze nie, najjaśniejszy panie — odparł śmiało młodzieniec.
— Hm... hm... wiesz, jak cię lubię, więcej powiem, kocham jak brata... postaraj się zerwać.
— Niemożebne, sire! Wolę porzucić dwór!
— Mniebyś porzucił?
— Pozostanę na zawsze wiernym i oddanym sługą!
— Hm... hm... — Ludwik XIII nie wiedział, co mówić. W gruncie tchórzliwy, trzęsący się przed kardynałem Richelieu, słaby, a przez słabość często dwulicowy, podstępny i poświęcający nawet najlepszych przyjaciół, o czem niezadługo miał się przekonać „Sin-mar“, bał się zarówno utracić faworyta, jak i wystąpić przeciw niemu energicznie.
— No... no... — oświadczył po chwili. — Nie rób mi tyle przykrości! Bez ciebie byłoby doprawdy królowi bardzo smutno! A tu aż uszy puchną! Wszyscy ze skargami.. Ten... kardynał... wiesz... utopiłby mego „Sin-mar’a“ chętnie w łyżce wody... ja liczyć się muszę...
— A kto jest panem Francji? — zawołał, swoim zwyczajem, odważnie markiz Henryk — krwawy Richelieu czy Wasza Królewska Mość?
— Nie mów tak — zatkał uszy monarcha rękami, choć promyk radości przebiegł twarz, gdy