Przybywa więc Joanna na dzień wyznaczony, w kobiecem ubraniu w towarzystwie paru szlachty z Metzu. Kawalerowie D’Arc już oczekują na miejscu. Obie strony patrzą na się jakby z wahaniem, jakby badając wzajemnie. Nagle starszy Jan szeroko rozwiera ramiona.
— Najdroższa siostro, — woła — Bogu Najwyższemu dzięki! Żyjesz!...
— Tak długo czekałam na was! — woła Joanna i z płaczem rzuca mu się na piersi.
Fałszywa Joanna płacze, Jan i Piotr płaczą, świadkowie płaczą, nawet zda się konie za chwilę zapłaczą z rozczulenia i radości. Scena powitania rodzinnego po tak długiem niewidzeniu jest istotnie rozczulająca, nic też dziwnego, że świadkowie o niej później opowiadają, iż „dawno tak serdecznej miłości rodzinnej nie widzieli.“
Ostatnie lody zwątpienia pękły i stopniały. Jak nie uznać Joanny, jeśli własna rodzina ją uznaje?
Lecz słusznie zapytaćby się kto mógł, co właściwie powodowało wielce szlachetnymi kawalerami Janem i Piotrem de Lys, by samozwańczą awanturnicę uznać za siostrę. Panowie ci, jak świadczą współcześni, naiwnością się nie odznaczali i dobrze wiedzieli z kim naprawdę mają do czynienia.