dział żółte kręgi, w uszach szumiało i czuł zbliżające się omdlenie.
Wtem do jego słuchu, znów dobiegły kroki.
Resztką woli otrząsnął się z oszołomienia. Czyżby nadszedł już ranek, graf Hermansthal odjechał i nadchodzili oprawcy? A może Elżbieta, zacietrzewiona w swej zemście, nie oczekując odjazdu Niemca, przyśpieszyła czas męki?
Znów naedsłuchiwał. I tym razem, ku swemu zdumieniu, rozróżnił kroki pojedyńczego człowieka. I tym razem słabe, ciche. Jakby szedł ktoś powoli i z trudem.
— Cóż to znaczy?
Z mroku korytarza, wiodącego do podziemnej salki lecz z przeciwnej strony niźli ta, którą nadeszła hrabina, wyłoniła się jakaś dziwna postać.
Wytrzeszczył oczy Górka, nie wiedząc, czy śni, czy na jawie widzi. Stał tam wysoki, zgarbiony starzec, łysy, o długiej siwej brodzie i twarzy tak pomarszczonej, jakby liczyła lat ze sto. Ubrany w czarną, tkaną w srebrne gwiazdy szatę, spadającą mu aż do stóp. Stał i rozglądał się niepewnie, coś mrucząc, aż wreszcie dojrzał więźnia.
— On... on...
Zbliżył się do krat i począł koło nich majstrować. Górka spostrzegł, że w dłoni trzyma klucz i tym kluczem otwiera, zamykającą kratę kłódkę. Nic nie rozumiał. Czyżby ten człowiek miał przez noc być jego dozorcą, tak jak wczoraj stara wiedźma dozorowała Ilonę? Zaiste dziwnych strażników dobierała sobie hrabina.
— Czego chcecie? — krzyknął na starego ostro — Kto was tu przysyła?
— Nikt, nikt... — szepnął stary. — Sam tu przy-
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.
— 94 —