bywam... Żeby przeszkodzili... A klucz od więzienia miałem w swej komnacie oddawna...
Górkę, bodaj po raz pierwszy zdjął lęk. Nie czuł tego lęku rozmawiając z hrabiną i nie poczułby go, gdyby się zjawili prawdziwi siepacze. Ale, w postaci starego było coś, co mogło napełnić grozą. Wydawało się, że zamarły w nim wszelkie ludzkie uczucia, a w oczach czaił się obłęd.
— Precz! — zawołał.
Stary rozwarł kratę i powoli zbliżał się do Górki. Znowu mamrotał, a, w jego kościstej dłoni dojrzał wojewodzic połyskujący w mroku nóż.
— Precz, dziadu! — ryknął — Stary, a Boga w sercu nie ma i trudni się zbójeckiem rzemiosłem!
— Cicho! Cicho, młodzieńcze! — szeptał. — Jam nie zbój, jam uczony... Mistrzem Atrefiusem mnie zowią...
— Mistrz Atrefius! — wykrzyknął wojewodzic, pojmując teraz kogo ma przed sobą, ale bynajmniej nie uspokojony, bo wiedział, że astrologowi zawdzięcza Elżbieta swe przeklęte mikstury. — Mistrz Atrefius! To czemuż się skradacie do mnie, niczem zbrodniarz, a w waszem ręku połyskuje nóż?...
— Muszę cię zabić...
— Musicie? Tak wam rozkazała hrabina?
— Wcale nie kazała! Bardzo będzie się nawet gniewać o to. Lecz, cóż poradzę. Nauka ważniejsza nadewszystko. Si fallor, totus orbis delirat! Jeśli się mylę, cały świat oszalał! A najważniejszą pragnę uczynić próbę...
— Co wy gadacie? Nic nie pojmuję...
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.
— 95 —