minał, to z boleścią myśląc, że i on zapewne dostał się w łapy ludzi hrabiny i uwięziony siedzi w którymś z sąsiednich lochów.
— Jaśko! — powtarzał teraz a cała otucha z powrotem wstępowała w serce. — Pośpieszył, by mnie ocalić!
Ale chłopak był tak zajęty waleniem astrologa po łbie, że nawet nie zwracał uwagi na radosne okrzyki swego pana.
— Masz... masz... — powtarzał, ponawiając uderzenia — Nikogo nie wyprawisz na tamten świat... Sam pójdziesz do swego ojca Belzebuba...
Stary żężał coraz ciszej, wreszcie znieruchomiał.
— O jednego zbója mniej w tym zamku! — rzekł chłopak, powstając. — Zdechł! Taka należała mu się śmierć!
Wojewodzic aż drżał z niecierpliwości.
— Słuchaj! — wołał — Gadaj prędzej, jakęś się z ich łap wydostał?
— Zaraz! Zaraz, wojewodzicu! — mówił chłopak. — Wszystkiego się dowiecie! Niechaj, tylko przódy uwolnię was z kajdan!
Rozglądał się dokoła, jakby zastanowiając się czemby można było rozbić twarde okowy. Lecz, nie znajdował nic odpowiedniego w pobliżu.
— Ten ci stary łotr — przypomniał sobie nagle Górka, wskazując na martwego astrologa — miał cały pęk kluczy w kieszeni! Jednym z nich otworzył kłódkę, zamykającą kraty! Zobacz-no, a nuż nada się który?...
Pacholik przypadł znów do zwłok i jął pośpiesznie przetrząsać kieszenie, długiego, czarnego, tkanego srebrem chałata. Wreszcie, znalazł, czego szukał i spory pęk
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.
— 86 —