kluczy zadźwięczał w jego ręku. Podbiegł do wojewodzica i pośpiesznie począł przymierzać
— Jak mi Bóg miły! Pasuje! — wykrzyknął raptem nie posiadając się z radości.
Jakim trafem to się stało, nie wiadomo, lecz mistrz Atrefius miał w rzeczy samej w swej kieszeni klucze rozwierające kajdany. Może umyślnie je zabrał, lub po kryjomu wykradł któremu straźnikowi, by później ciało Górki zwolnić z żelaz i dokądciś zawlec. Ale klucze te miał i rychło wojewodzić poczuł się całkowicie swobodny.
— Uf! — odsapnął z ulgą, lecz wnet zatoczył się tak, że byłby upadł, gdyby nie podtrzymał go Jasiek.
Nic dziwnego, po kilkugodzinnem „ukrzyżowaniu“, nie czuł teraz rąk ni nóg.
— Zbóje! Zbóje! — szeptał chłopak, rozcierając wowodzica gwałtownie.
Lecz, temu spieszno było do upragnionych wieści.
— Dziękuję, Jaśku! Dziękuję! Zuch z ciebie, jakich mało! Uściskałbym cię z całej mocy, gdyby mi nie omdlały ręce... Już mi lepiej... Dziękuję... Ale, gadajże nakoniec, jakżeś się do mnie dostał...
Chłopak, nie przestając go rozcierać, odparł: — Zwyczajnie, drogą...
— Jakto drogą? To cię nie pochwycili?
— Nie!
— I jesteś w zamku?
Jaśko roześmiał się. Postanowił nie wystawiać dłużej na próbę ciekawości Górki.
— Tedy, słuchajcie, wojewodzicu, po kolei... Kiedyście wtedy odjechali i długo nie wracali, domyśliłem się wnet, że coś niedobrego się święci. Ale, nie wiedzia-
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.
— 99 —