Koń szedł chętnie, wypoczęty i najedzony, w oczekiwaniu bowiem na Jaśka zdążył nie tylko wyskubać całą trawę dokoła drzewa, ale i z zdrzewa obgryźć korę.
Jechali śród gęstych sosen powoli, wciąż schylając głowy i chroniąc je od niskich gałęzi. Aż znaleźli się na gościńcu leżącym na szlaku do Czeithy... Gościniec, w pewnem miejscu załamywał się i dzielił na parę dróg.
— Teraz dokąd.
Oczywiście, należeło podążać w stronę przeciwną od zamku. Lecz, którą? Gdzie kończyły się posiadłości hrabiny, gdzie mógł leżeć najbliższy sąsiedni zamek. Ani Górka, ani Jaśko nie mieli o tem pojęcia. Przecież wojewodzic trafił w ten sposób do Czeithy, iż wogóle, zbłądziwszy śród borów, zmylił drogę.
A czas naglił. Jeno, do rana Ilona wraz z Maryjką były bezpieczne. Póki zamczyska nie opuści niemiecki graf.
— Jak myślisz, Jaśku?
Ale, chłopak w swej głowie nie znajdował rady. To, co jeszcze, niedawno, w podziemiach wydawało mu się takie proste, urastało do wagi, obecnie, pierwszorzędnego zagadnienia.
— Głupim, wojewodzicu! — zabrzmiała odpowiedź.
— W prawo? Lewo?
— Tyle wiem, co i wy!
Górka powziął nagłą decyzję.
— Tedy prosto przed siebie! I niech Bóg prowadzi! Naprzód...
Spiął konia i rzucił go do galopu. Pędzili teraz dość twardą drogą, nie mając najlżejszego pojęcia dokąd się udają. A im dłużej jechali, tem większe ogar-
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/112
Ta strona została uwierzytelniona.
— 901 —